niedziela, 23 listopada 2014

11.

Od tygodnia zbieram się na odwagę, by napisać maila do tej firmy, gdzie miałam w październiku zacząć pracę. Jest duża szansa, że będę tam mogła pracować, ale dalej się boję, na samą myśl o pracy trzęsę się ze strachu, nie śpię po nocach. Wiem, że dałabym radę, ale nie potrafię opanować tych bezpodstawnych obaw :(

piątek, 10 października 2014

10.

Wszyscy dawno śpią, tylko nie ja. Nie wiem, czy przyczyną mojej bezsenności jest to, że drzemnęłam się popołudniu, czy też fakt, że nie doszłam jeszcze do siebie po nerwach ostatniego weekendu.
Młodego dziś nie było :) więc wieczorek był dość sympatyczny. Nie to, żebym do młodego coś miała, ale fajnie tak czasem odpocząć od siebie troszkę, taki jeden dzień oddechu i pobycia chwilę tak w 100% sam na sam z M.
Jutro (a raczej dziś) pasuje mi przysiąść chwilę nad tekstami, chciałabym do końca miesiąca dobić do limitu wypłaty. Chyba nie wspominałam - piszę na zlecenie różnego rodzaju teksty, czasem bezpośrednio, częściej za pośrednictwem różnych portali. Czasem to lubię, ale czasem, gdy muszę napisać 50 podobnych tekstów - zasypiam nad klawiaturą :D
Wybiła pierwsza, wreszcie zaczęłam ziewać, więc zmykam próbować zasnąć.

Dobranoc :)

poniedziałek, 6 października 2014

9.

Jestem taka wściekła!
Na wszystko - siebie, chorobę :/ Nie dałam rady, i nie poszłam do pracy :(
Całą noc nie spałam, dostałam takiej "trzęsawki" jak jeszcze nigdy. Skończyło się na tym, że w pewnym momencie urwał mi się film. Lekarka, u której dzisiaj byłam stwierdziła, że przy takim stresie, to nic dziwnego, że mimo ostatniej poprawy jeszcze za wcześnie porwałam się na wyjście do ludzi.
Najgorsze jest to, że choroba coraz bardziej rzutuje na NAS. Boję się, że mogę go stracić. W sumie nie dziwie się, że ma problem ze zrozumieniem,, ogarnięciem całej sytuacji. Ktoś, kto nie przeżył czegoś na własnej skórze nigdy nie jest w stanie w stu procentach zrozumieć.
Nie przeżyłabym chyba jego utraty. Jest jedynym promykiem słońca w tej ciemności, która mnie otacza. Młodego też pokochałam, obaj są dla mnie najważniejsi na świecie. Nic i nikt nie znaczy dla mnie tyle, co oni.
Czemu nie mogę w końcu normalnie żyć?

piątek, 3 października 2014

8.

Okropnie się stresuję. W poniedziałek idę do pracy. I w tym momencie problemem nie jest wcale nerwica. Chyba.
Ostatnimi czasy jestem strasznie osłabiona, zdarza mi się w dzień paść jak mucha i spać po kilka godzin. I boje się, żeby takie osłabienie nie złapało mnie w pracy, bo bym się po prostu przewróciła. Ale tak dziś zaczęłam się zastanawiać, czy to "osłabienie" nie jest po prostu kolejnym objawem somatycznym. Bo lęki ostatnio trzymam na wodzy, potrafię sama ruszyć się do sklepu, nawet całkiem mi obcego. A to słabnięcie moje zaczęło się mniej więcej w czasie, gdy usłyszałam, że być może pójdę do pracy.
Co prawda od jakiegoś czasu wyjątkowo pilnuję, żeby robić sobie bardzo odżywcze posiłki, piję multiwitaminkę - i jest troszkę lepiej. Jak chociażby dzisiaj: wstałam jakieś 2 godzinki wcześniej niż zwykle, byłam u lekarza, i jest ok. Co prawda dopadła mnie w dzień senność, ale bezproblemowo ją zwalczyłam.
Cóż - chwila prawdy już w poniedziałek. Trzymajcie kciuki.

niedziela, 27 lipca 2014

7.

Minęły już ponad 2 tygodnie od wizyty u nowej lekarki - do leku, który brałam do tej pory dołączyła mi dwa nowe (a raczej 3 - ale o tym za chwilę)
Bardzo liczę, że będą jakieś pozytywne efekty po nowych lekarstwach, bo ostatnie tygodnie są kiepskie :( W ciągu minionych tygodni miałam trzy ataki lęku, co nie zdarzyło mi się od ponad roku :/ Najpierw dopadło mnie, gdy byłam z matką na zakupach w Biedrze - na szczęście wystarczyło, że wyszłyśmy ze sklepu, i po chwili się uspokoiło. Drugi raz było gorzej, zaczęło się późnym wieczorem i prawie 3 godziny mnie trzymało, i już poważnie się zastanawiałam, czy nie jechać do szpitala.
Za trzecim razem wylądowałam w końcu na SORze - i po prostu nie do wiary, że można zostać tak potraktowanym :/ Było to ponad tydzień temu, a ja do dziś się zastanawiam, czy przypadkiem mi się to nie śniło ;)
Ale po kolei: po paru godzinach męczarni stwierdziłam, że dłużej nie wytrzymam, więc szybkie zapakowanie się do auta i kierunek szpital. Wszystko szybko, sprawnie, po 10 minutach już siedziałam w gabinecie, dyżurująca lekarka zadzwoniła po psychiatrę na konsultacje. I okazało się, że zjawi się mój były lekarz.
Gdy usłyszał, że zmieniłam lekarkę - prawie wyprosił mnie z gabinetu. Dopiero po prośbach ze łzami w oczach  raczył zaordynować mi lek - po to, by po paru minutach przyjść do gabinetu twierdząc że tego (podstawowego) leku niby na SORze nie mają. Dopiero, gdy zobaczył, że nie mam zamiaru dać się zbyć - nagle lek się odnalazł. Ehhh, szkoda gadać :/

wtorek, 8 lipca 2014

6.

Kilka dni temu byłam u swojego lekarza, potwierdził moje przypuszczenia, że do nerwicy przyplątała się jeszcze depresja. Niby nie powinnam być zdziwiona, bardzo często idzie ona w parze z nerwicą, moje samopoczucie na to wskazywało, ale gdy usłyszałam od lekarza, że moje podejrzenia nie są bezpodstawne to ogarnęła mnie całkowita rezygnacja. Jednak, gdy słyszy się kolejną diagnozę, to wcale do śmiechu nie jest :(
Zresztą z lekarzem to osobna historia. Nie każdy się może orientuje, ale leki przeciwlękowe, czy też przeciwdepresyjne mają to do siebie, że zaczynają działać po 2-3 tygodniach, do tego "trafić" z lekiem, to wręcz jak wygrać los na loterii. Dobieranie leku może trwać nawet kilka lat, wszystko metodą prób i błędów. Ja to doskonale wiem, i nie spodziewam się jakiegoś "efektu wow" po paru dniach. Ale zwiększanie dawki leku przez 3-4 miesiące, przy zerowych efektach to dla mnie idiotyzm. No ale po co ma się "pan doktor" wysilać, i szukać czegoś innego, skoro to ja się męczę, a nie on. Już kilka razy dopiero na moje wyraźne żądanie lekarz raczył poświęcić mi więcej, niż zwyczajowe 3 minuty potrzebne na wypisanie recepty, i zastanowić się, jaki inny lek możemy wypróbować. Jednak już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem zmiany lekarza, co w moim mieście wcale takie proste nie jest. Przy ostatniej wizycie miarka się jednak przebrała. Pomimo mojego fatalnego samopoczucia, i ewidentnego pogorszenia, oraz zdiagnozowania depresji lekarz ani myślał zmienić mi lek, czy dorzucić kolejny. Usłyszałam tylko standardowe "zwiększamy dawkę" i tyle. 
Summa summarum - dziś (a raczej wczoraj) wylądowałam u nowego lekarza. Wiadomo, że po jednym spotkaniu nie mogę być pewna, jak się ułoży nasza "współpraca", ale babka wydaje się w porządku. Przeprowadziła solidny wywiad, nie zbywała mnie jak o coś pytałam, widać było, że słucha. Zobaczymy, co będzie dalej. 

niedziela, 29 czerwca 2014

5.



Przejrzałam wczoraj wcześniejsze posty i zauważyłam, że widać w nich wyraźnie mój problem, wałkowany zresztą wielokrotnie przeze mnie czy na terapii. Śmiało mogę stwierdzić, że jest to sedno mojej choroby.

Zarówno obecne problemy, jak i ich przyczynę opisuję bardzo bezosobowo, tak, jak gdyby to wszystko dotyczyło kogoś innego, a nie mnie. Nie pozwalam sobie na okazywanie uczuć, zwłaszcza tych negatywnych. Chowam je głęboko, zarówno przed innymi, jak i sama przed sobą, co sprawia, że zżerają mnie od środka, a gdy się skumulują - uderzają we mnie ze zwielokrotnioną siłą. 
Często bywa tak, że nawet gdy bardzo chcę o czymś powiedzieć, porozmawiać pojawia się totalna blokada, ściska mnie w gardle i nie ma mowy, bym wykrztusiła z siebie choć słowo. Im bardziej się staram zacząć mówić, im poważniejszy temat, sytuacja - tym jest gorzej. Pojawia się irracjonalny lęk, wyolbrzymione obawy przed tym, jak mój rozmówca zareaguje na moją wypowiedź. Przeważnie kończy się to tym, że moje ciało i umysł nie wytrzymują napięcia, zaczynam się trząść jak osika, wybucham płaczem i uciekam gdzieś w kąt, by się uspokoić. 
Doskonale zdaje sobie sprawę, że takie zachowanie w wykonaniu dorosłej osoby wyglądałoby dla postronnego obserwatora komicznie. Że to nie jest normalne. Że mimo chęci zrozumienia - mojego M. to zaczyna irytować, i nasz związek jest przez to na bardzo ostrym zakręcie. Mnie samą doprowadza to do szału, ale im bardziej chcę to zmienić, tym bywa gorzej. 
Po części dlatego założyłam bloga - żeby nie dusić w sobie tych wszystkich myśli, emocji. Liczę na to, że gdy o czymś napiszę, to później będzie mi łatwiej powiedzieć to na głos. Czy rzeczywiście tak będzie - zobaczymy.


A (na zakończenie) zmieniając temat:

Statystyki wyświetleń pokazują mi, że ktoś tu czasem (i co raz częściej) zagląda ;) Mam nadzieję, że pojawią się tu kiedyś również jakieś ślady tych odwiedzin - w postaci komentarzy. 
Jak wspomniałam wyżej - zaczęłam pisać tego bloga sama dla siebie, nie przypuszczałam, że ktokolwiek na niego trafi. 
Jeśli ktoś z Was lub Waszych bliskich, znajomych również zmaga się z nerwicą lub depresją, to zapraszam do zadawania pytań, rozmowy. 

O tej godzinie nie wiem, czy jeszcze mówić Wam "dobranoc" czy już życzyć "miłego dnia" - więc może jedno i drugie :)

czwartek, 19 czerwca 2014

4.

Odkąd pojawiły się u mnie objawy nerwicy czuję się tak, jakby choroba uwięziła mnie w jakiejś klatce. Odbiera mi ochotę na wszystko, i nie pozwala mi robić tego, co chcę i co lubię.

Początkowo przyczyną tego były głównie bardzo nasilone lęki, agorafobia. Ostatnimi czasy do tego wszystkiego doszła totalna obojętność na wszystko, nie mogę się zmotywować do jakiegokolwiek działania. I to chyba jest nawet gorsze od napadów paniki. Bo mając jakąś motywację, by gdzieś wyjść, coś zrobić - z trudem, ale udawało mi się lęki pokonać. Teraz, gdy motywacja zniknęła, jest jeszcze gorzej - tak źle, jak jeszcze nigdy.

Było sporo rzeczy, którym poświęcałam swój czas, które w jakiś sposób mnie definiowały.
Często spędzałam czas nad kartką papieru, z ołówkiem lub pastelami w ręce. Mój tato lubił (i umiał) rzeźbić, malować, i chyba odziedziczyłam takie zamiłowanie właśnie po nim. Jako dziecko chodziłam do Domu Kultury na zajęcia z rysunku i malarstwa, i w późniejszym czasie pielęgnowałam w sobie tą pasję.
W jakimś stopniu właśnie z tego wynikła kolejna rzecz, którą lubiłam robić: makijaże i malowanie paznokci.

Ogromną rzadkością był widok mnie bez makijażu. Nawet, gdy nie planowałam wyjścia z domu - była to pierwsza rzecz, jaką robiłam po przebudzeniu się. Niewyobrażalne dla mnie było chodzenie bez "zrobionych" paznokci. Zawsze dominowała tu feeria barw i wzorów. I podobno wychodziło mi to na tyle dobrze, że spora grupka znajomych czy sąsiadek prosiła mnie o wykonanie makijażu czy manicure przed jakąś imprezą. Nawet podjęłam naukę w tym kierunku (technik usług kosmetycznych), lecz w pewnym momencie straciłam cały zapał do nauki, lecz patrząc na to z perspektywy czasu przypuszczam, że już wtedy dawały o sobie znać początki choroby.

Kolejnym "pożeraczem czasu" było dla mnie czytanie książek. Każdą ich ilość pochłaniałam w mgnieniu oka, często zarywając z tego powodu noce :) Bardzo długo musiałabym wymieniać autorów, których lubiłam, i pozycje które przeczytałam. Od horrorów i thrillerów, poprzez powieści obyczajowe, na romansidłach kończąc - czytałam prawie wszystko, często w ilości przekraczającej 20-30 sztuk miesięcznie :D

To wszystko, co ostatnimi laty przeżywam sprawiło, że zupełnie nie przypominam już osoby, którą byłam dawniej. Zwłaszcza ostatnie miesiące strasznie dały mi się we znaki. Wszystko, co kiedyś sprawiało mi przyjemność, zajmowało mój wolny czas - gdzieś zniknęło, odeszło na dalszy plan.
Makijaż? Już prawie zapomniałam, jak wyglądam "w kolorze".
Książka? Ostatnio wypożyczyłam jakąś chyba ze dwa lata temu, i przeleżała ponad miesiąc prawie nietknięta.
Rysunek? Nawet nie pamiętam, gdzie "zakopałam" wszystkie bloki, kredki, farby...

Z jednej strony cholernie brakuje mi tego wszystkiego, a z drugiej zupełnie nie mam chęci, by się tym zająć. By się zająć CZYMKOLWIEK. W moim życiu dominują ostatnio takie uczucia jak obojętność, rezygnacja, niechęć do wszystkiego i wszystkich.
Nawet trudno mi to nazwać "życiem" - w końcu życie polega w dużym stopniu na tym, że czegoś chcemy, i staramy się do tego dążyć. Dla mnie słowo "chcieć" przestało zupełnie istnieć.

Jak to ostatnio powiedziałam w rozmowie z moim M. - "Chciałabym chcieć."

środa, 11 czerwca 2014

3.

Stres, lęk, obawa - każdy w swoim życiu miał niejednokrotnie okazję poczuć te "złe" emocje. Mimo, iż nie należą do najprzyjemniejszych doznań - są nieodłącznym i bardzo ważnym elementem naszego funkcjonowania w świecie.

Pojawiają się gdy nasz umysł identyfikuje jakieś zagrożenie, nie istotne na jakiej płaszczyźnie. Czasem chronią nas przed ryzykownymi zachowaniami, które mogłyby skończyć się tragicznie, innym razem mobilizują do działania i jeszcze większego wysiłku.

Kiedy znamy przyczynę pojawienia się lęku - bardzo łatwo go zwalczyć, lub przynajmniej opanować.
W przypadku moim, i wszystkich osób zmagających się z nerwicą lękową, nie jest to takie proste. Moje lęki, mój strach - biorą się po prostu znikąd. Najbardziej frustrujący dla mnie jest fakt, że doskonale zdaje sobie sprawę, iż nie mam czego się bać, że moje obawy są nieuzasadnione. Ale ta wiedza w niczym nie pomaga - obezwładniający lęk towarzyszy mi na każdym kroku.

wtorek, 10 czerwca 2014

2.

Adres bloga nie wziął się znikąd. Nawiązuje do tego, z czym od jakiegoś czasu się zmagam.
Ale po kolei:
Kilka dni temu minęły 3 lata, odkąd moje życie wywróciło się do góry nogami. W jednej chwili byłam normalną dwudziestoparolatką jedzącą spóźniony obiad - kilkanaście minut później siedziałam w karetce wiozącej mnie na SOR.
Nie mogłam złapać oddechu, przełknąć śliny, miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Głównie na podstawie wywiadu (od dziecka mam alergię na pyłki) stwierdzono, że to na pewno wstrząs anafilaktyczny, wywołany nagłym pojawieniem się alergii krzyżowej. Gdy jednak sytuacja powtórzyła się trzykrotnie w ciągu doby - postanowiono zatrzymać mnie na obserwacji, i na tydzień wylądowałam w szpitalu. Zostałam przebadana od stóp do głów, jednak nie stwierdzono nic, co mogłoby być przyczyną moich dolegliwości. Dopiero po konsultacji z psychiatrą padła diagnoza: nerwica lękowa.
Od tego momentu jestem w stałym leczeniu, jednak z miernym skutkiem. Bezpodstawny lęk towarzyszy mi na co dzień. Czynności, które dawniej nie wydawały się niczym trudnym, skomplikowanym - teraz zupełnie mnie przerastają. Samodzielne wyjście do sklepu znajdującego się "rzut beretem"" od mojego domu przeważnie bywa ponad moje siły.
Staram się walczyć ze wszystkich sił - lecz czasem tych sił po prostu brakuje. Frustracja i bezsilność jaką odczuwam sprawiają, że od czasu do czasu, oprócz nerwicy, zmagam się również z epizodami depresji.
Spędzam całe dnie "pośród czterech ścian", a normalne życie płynie gdzieś obok mnie...

niedziela, 8 czerwca 2014

1.

Spędzam właśnie kolejną bezsenną noc. Gdy leżę w łóżku czas płynie jeszcze wolniej. Już nie raz przekonałam się, że dopóki senność nie ogarnie mnie całkowicie, nie mam po co się kłaść. Przewracanie się z boku na bok i próby zaśnięcia "na siłę" sprawiają, że frustruje się jeszcze bardziej, zaczynam się stresować, i widmo snu oddala się jeszcze bardziej.

Już od jakiegoś czasu chodziła za mną myśl, by zacząć pisać, więc stwierdziłam, że czemu by nie zacząć właśnie teraz. 
Nie mam ściśle sprecyzowanych planów co do treści bloga, wiem tylko, że na pewno nie będzie on monotematyczny. Być może pojawiać się tu będą moje przemyślenia na różne tematy, opinie o bieżących (lub nie) wydarzeniach. Nie zabraknie też wpisów o moich zainteresowaniach, pasjach - których mam aż nadto. Z pewnością na pierwszym planie będzie przewijać się temat mojej choroby, z którą zmagam się od prawie 3 lat.
 Zresztą - wszystko wyjdzie w praniu :)